Po przylocie do Haikou (stolicy Hainanu), pojechaliśmy z lotniska taksówką do hotelu Holiday Inn Express. W pokoju był balkon z fajnym widokiem na kawałek lasu tropikalnego, za którym wyrastały bardzo wysokie budynki miasta.


Tego wieczoru poszliśmy na spacer. Widzieliśmy drzewa podparte metalowymi rurkami, aby podczas dużego wiatru (monsunu) – co zdarza się nierzadko podczas pory deszczowej, czyli od maja do października (w trakcie naszego pobytu) – się nie połamały.

Najpierw poszliśmy nad Morze Południowchińskie – w miejsce, gdzie wpływa do niego rzeka Wuyuan. Poza nami był tam tylko jeden chłopak i wędkarz, który wszedł w ubraniu do wody, aby sprawdzić swoje sieci.
Stamtąd ruszyliśmy w stronę budynków, które widzieliśmy z balkonu. Wydawało nam się, że miasto będzie tętniło życiem. Jednak, gdy doszliśmy na miejsce i krążyliśmy między ok. 30 piętrowymi blokami, odnieśliśmy wrażenie, jakby nikt w nich nie mieszkał. Tylko w bardzo nielicznych oknach świeciło się światło, a było koło godz. 20. Na ulicach byliśmy niemalże sami. Od czasu do czasu przejechał tylko jakiś skuter, czy samochód. Wymarłe miasto. Nie mogliśmy zrozumieć po, co wybudowano tak wiele ogromnych budynków, skoro prawie nikt ich nie zamieszkuje.
W tym kontekście znalazłam artykuł (z 2012 roku), w którym mowa o tym, że chińskie budownictwo zostało sprywatyzowane w latach 90. Od tej pory niebotycznie wysokie bloki stawia się w ekspresowym tempie. Nie ma to jednak zastosowania w praktyce, ponieważ – jak czytamy w przywołanym artykule:
“znajdują się poza finansowymi możliwościami większości Chińczyków. Po drugie, miasteczka są często oderwane od innej infrastruktury, stanowią wyłącznie sypialnie, bo w pobliżu brak przemysłu, który mógłby dać zatrudnienie nowym mieszkańcom. Cała strategia jest więc raczej sztucznym podkręcaniem wskaźników gospodarczych niż faktycznym rozwojem polityki mieszkaniowej.”
Widząc jednak znacznie więcej, niż tylko to jedno wymarłe osiedle w Haikou i obserwując rozmach Chińczyków, możemy powiedzieć, że niewykluczone, iż w tym właśnie miejscu, za jakiś czas, postawią fabrykę lub doprowadzą metro, które dowiezie ludzi do miejsc pracy i wówczas uśpione w tej chwili blokowisko – w przyszłości ożyje.
Długo chodziliśmy tego pierwszego dnia po mieście, szukając cywilizacji. W końcu, naszym oczom ukazał się widok niespodziewany. Zobaczyliśmy wielkie centrum handlowe, z ogromnym zewnętrznym holem (zakrytym przed deszczem sporym dachem). Były tam straganiki z owocami, warzywami, przyprawami i wszelkimi możliwymi duperelami. Poza tym mini tor samochodowy dla dzieci, gdzie rodzice bawili się równie dobrze, jak ich pociechy. Wszystko świecące, lukrowe, grające, migające, fluorescencyjne i szalone.
Za centrum handlowym była alejka małych knajpek z jedzeniem. Weszliśmy do jednej z nich, pokazując palcem na zdjęcia dań, które wybraliśmy – zjedliśmy smaczne glony z boczkiem (Agata) i chyba wieprzowinę (Mariusz), piliśmy też sok z kokosa przez słomkę. Jakoś paradoksalnie miał on mało kokosowy smak.
Wtedy po raz pierwszy skorzystałam z miejskiej, bezpłatnej toalety (których jest tam bardzo dużo – państwo dba o swój lud). Okazało się, że są to tzw. stopy Lenina (przynajmniej ja taką nazwę słyszałam) lub toaleta kucana. W sumie uważam, że nie jest to złe rozwiązanie. Pozycja wydaje się jakoś bardziej pierwotna i naturalna. Niemniej nie wyobrażam sobie skorzystania z tego wynalazku w przypadku przysłowiowej dwójki.
Po jedzeniu i toalecie, przechodząc przez szereg strganów z różnościami, zatrzymałam się przy jednym z nich, na którym duże kosze wypełnione były po brzegi korzeniami, bulwami i suszonymi roślinami. Chciałam spróbować czegoś nowego. Zobaczyłam coś suszonego, zawiniętego w sprężynki. Przy wyborze kierowałam się wyglądem, bo zupełnie nie wiedziałam co to jest. Na koszu widniała kwota 6,80 yuanow (3,79 zł) za jakąś ilość. Ta ilość okazała się kluczowa. Pani nasypała mi pół torby o wymiarze A4. Następnie zmieliła suszone frędzelki, aby były gotowe do zaparzenia. Wyszło 150 gram. Prosta kalkulacja, podczas gdy gram kosztuje 6,80 yuanów, daje w sumie 1020 yuanów (585,55 zł) za całość. W pierwszej chwili zrozumiałam 120, więc tyle daliśmy, a pani od razu schowała te pieniądze do siebie i poprawiła nas, uświadamiając, że to nie sto, a ponad tysiąc – taką kwotę mieliśmy zapłacić za coś nam totalnie nieznanego. Nie posiadaliśmy tyle gotówki przy sobie, więc – posługując się translatorem – negocjowaliśmy. Pani twierdziła, że to zostało już zmielone, a więc nie będzie mogła tego sprzedać. My swoje – że nie mamy. Pani zadzwoniła w końcu do szefowej i ostatecznie wzięliśmy towar za 520 yuanów (289,85 zł). Pierwszy dzień, drugi zonk (pierwszy był z przepłaceniem za taksówkę z lotniska).
Wkrótce dowiedzieliśmy się, że kupiliśmy suszoną orchideę (dendrobium). Sprawdziliśmy ceny jej zakupu przez Internet. Wyszło mniej więcej tyle samo, za ile nas policzyli w Chinach. W artykule czytamy, że:
“Dendrobium nobile to w fachowym tłumaczeniu dendrobium szlachetne, czyli gatunek rośliny z rodziny storczykowatych (Orchidaceae), występujący naturalnie na górskich obszarach Indii, Chin i Tajlandii. Charakterystyczną cechą tej rośliny jest to, że od dawna używana jest w tradycyjnej medycynie chińskiej jako roślina lecznicza pod nazwą shíhúlán (shihu).”
Ekstrakt z niej ma działanie tonizujące i przeciwcukrzycowe. Poprawia samopoczucie, pobudza oraz zmniejsza dolegliwości bólowe i zmęczenie, poprawiając zdolności wysiłkowe. Ponad to stymuluje trawienie i obniża gorączkę.
“instytucje takie, jak The American Herbal Products Association uważają, iż stosowanie dendrobium nie niesie za sobą zagrożenia dla zdrowia o ile dawki – nie są zbyt wysokie.”
W sumie dobrze się złożyło, bo niedługo po tym feralnym zakupie, spaliłam sobie na słońcu lewą nogę (bo leżak był tak usytuowany pod parasolem, że jedna noga była w cieniu, a druga pod żarem z nieba). Oparzenie traktowaliśmy Pentanolem. Lecznicze efekty miało również przynieść picie wywaru z drogocennego suszonego storczyka. W artykule wytłumaczono jego zastosowanie w ten sposób:
“Herbata z suszonych łodyg używana jest w Chinach do dzisiaj jako środek uzupełniający płyny – nawilżający skórę, likwidujący suchość w jamie ustnej, uśmierzający bóle żołądka, pomagający przy udarze słonecznym i innych problemach wywołanych przez suchą, upalną pogodę lub zanieczyszczenie powietrza.”
Agata