Ostatnio wybrałam się na weekend do Krakowa. Postanowiłam opisać ten pobyt, ponieważ w przeciągu zaledwie niecałych trzech dni odwiedziłam sporo ciekawych miejsc, obejrzałam dwa filmy i zobaczyłam kilka godnych polecenia wystaw. Całość podzielę na 3 oddzielne wpisy – ten jest pierwszy i dotyczy piątku.
Pojechałam do Krakowa pociągiem Intercity o 18:02 z Zachodniego. Podróż zajęła mi ok. 3h 20 min, a za bilet zapłaciłam 59 zł. Co istotne – bez gwarancji miejsca siedzącego. W efekcie wylądowałam w przejściu na walizce, naprzeciwko WC. Oto, jaki miałam widok:

Nocowałam w hostelu o zmyślnej nazwie Heynow, w 4-osobowym pokoju żeńskim, z łóżkami piętrowymi. Zazwyczaj unikam spania w wieloosobowych pokojach. Jakoś odstrasza mnie myśl o nocnym budzeniu siebie nawzajem, o chrapaniu, o braku intymności, o konieczności wchodzenia w interakcje niekoniecznie pożądane, itp.
Jednak tym razem wygrały:
- cena (70 zł za noc – co w Krakowie, w szczycie sezonu jest okazją),
- obecność wyłącznie kobiet w pokoju,
- znakomita lokalizacja (bardzo blisko rynku, bo na Floriańskiej 5),
- w planie miałam powroty do hostelu po północy, więc tylko i wyłącznie na spanie.
Jak już sama nazwa hostelu podpowiada, słychać w nim hejnał z wieży Mariackiej, co jest przyjemnym aspektem nocowania w tym miejscu. Obsługa jest miła i pomocna. Gdy o 2 w nocy nie mogłam wejść do pokoju, bo kluczyk zaciął się w zamku, pani z recepcji przyniosła zestaw narzędzi, wyjęła śrubokręt, rozkręciła zamek i naprawiła całość bardzo szybko i sprawnie. Byłam pod wrażeniem.
Po przyjeździe i zakwaterowaniu się, ok. godz. 22:00 wybrałam się na piwo do Viva la Pinta – świetnego, klimatycznego miejsca z kraftowym browarem, nie tylko z Pinty. Mają tam też smaczne jedzenie, typu burgery, tosty, frytki belgijskie – wszystko podane z klasą i w rozsądnej ilości, bez przegięcia w żadną ze stron. Ceny są optymalne. Wzięłam sałatkę caprese i piwo – o dziwo, jedno z najlepszych, jakie kiedykolwiek piłam (a lubię w tym temacie eksperymentować).
Piwo z browaru PINTA Ence Pence z chińską herbatą odmiany Gunpowder. Otrzymało ono tytuł Pinty Miesiąca Czerwca 2019 – uważam, że zasłużenie. Ilość alkoholu słuszna, bo aż 6,5%, czego w smaku zupełnie nie czuć (to dobrze). Domieszka soków z brzoskwini i pomarańczy dodaje leciutkiej kwaskowatości i odrobinę słodkości na końcu. Goryczki jest niewiele, ale jednak troszkę jest – tak, jak być powinno. Nie lubię pszenicznych piw, ale to mnie zauroczyło idealną wręcz kompozycją wszystkich smaków, następujących jeden po drugim i zmieniających się podczas picia. Kolor jasny, mętny – właśnie przez pszenicę, ale całość wcale nie ciężka, a wręcz orzeźwiająca. Piszą na temat tego piwa, że ma smak Ice Tea – ja sądzę, że znacznie lepszy. Jak dla mnie to odkrycie i cieszę się, że akurat na nie trafiłam. 🙂
Kolejnym punktem mojego programu piątkowego było studyjne Kino pod Baranami (seans o godz. 23:15) – uznane nie tylko za jedno z Najlepszych Kin w Polsce przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, ale i jedno z Najlepszych Kin w Europie pod względem oferowanego programu, nagrodzone przez Europa Cinemas. Mieści się w zabytkowym Pałacu pod Baranami (Rynek Główny 27) – tam, gdzie słynna Piwnica.
W ramach cyklu Letnie Tanie Kinobranie obejrzałam – za jedyne 8,50 zł – dramat / thriller psychologiczny (różnie jest to opisywane) z 2017 roku, w reżyserii Romana Polańskiego o nazwie “Prawdziwa historia”, inspirowany powieścią Delphine de Vigan o tym samym tytule. Gatunek (jeden i drugi) nie wskazywałby na to, że fabuła może okazać się zabawna. Tak się jednak stało – co jakiś czas ludzie na widowni wybuchali gromkim śmiechem, ponieważ zarówno sama akcja, jak i gra aktorów były momentami sztucznie patetyczne, wręcz karykaturalne, co rzecz jasna nie było intencją twórców tego dzieła.
Niemniej nie oznacza to, że film jest zły – jest wprawdzie nieco powolny, ale zawiera kilka ciekawych wątków, jak np. motyw samego procesu twórczego, kryzysu artysty i dylematów, przed którymi staje, walcząc o autentyczność w swojej sztuce. Dość wyczerpującą i spójną z moim zdaniem recenzję oraz interpretację tego filmu, popełnili twórcy vloga Drugi Seans, a możecie jej posłuchać TU.
Historia filmu dotyczy pisarki Delphine (w tą role wcieliła się – według mnie – bardzo dobra aktorka Emmanuelle Seinger, która jest prywatnie żoną Romana Polańskiego), osiągającej sukces literacki publikacją intymnej książki, opisującej jej relację z matką. Po pewnym czasie kobieta otrzymuje anonimy, w których zostaje posądzona o nadużycie osobistej historii rodzinnej dla własnej sławy i pieniędzy. Czy to przypadek, że w tym samym czasie poznaje jedną ze swoich wielkich (psycho)fanek Elle (zagraną przez Eve Green)? Nie sądzę… Kobiety zamieszkują razem, rodzi się między nimi przyjaźń, która z czasem przobraża się w bardzo toksyczną relację. Elle wręcz terroryzuje Delphine, kiedy ta nie chce napisać książki pod dyktando swojej psychopatycznej (jak się okazuje) współlokatorki. Więcej nie napiszę. Zobaczcie sami.
Wspomnę jedynie o tym, że pierwsza salwa śmiechu z widowni dotyczyła dubbingu. Całość filmu jest oryginalnie w języku francuskim. Polskie tłumaczenie natomiast okazało się co najmniej kreatywne… 🙂 Bohaterka o francuskim imieniu Elizabeth, zdrobniale Elle – przedstawia się jako “Ona” – chce, aby tak ją nazywać. Ma to sens, gdyż francuskie “elle” oznacza właśnie “ona”. Natomiast polskie tłumaczenie ochrzciło tę postać rodzimym imieniem “Iwona”, bo jego końcówką brzmi – “ona”. No proszę! I powiedzcie, że nie uśmiechnęli byście się w takim momencie? 🙂
Agata