Jeśli podjęliście już decyzję, żeby wypocząć w Chinach, to – o ile nie znacie lokalnego języka – powinniście poczynić trochę przygotowań. Szczególnie, jeśli organizujecie wyjazd na własną rękę.

ZAPEWNIJ SOBIE DOSTĘP DO INTERNETU

Jedną z lepszych decyzji było zaopatrzenie się przed przyjazdem w chińską kartę sim, przygotowaną dla turystów. Umożliwiała ona dostęp do internetu poza hotelem, co w wielu przypadkach było zbawienne. Koszt to około 250 PLN za starter i pakiet 3GB, co może się wydawać sporą sumą, jak na lokalny pakiet danych, ale warto ten wydatek poczynić.

Okazuje się że jest kilka dostępnych rozwiązań, które gwarantują mobilny Internet w Chinach, jednak prawie wszystkie to karty, udostępniające Internet na zasadzie roamingu. Ma to taką wadę, że nie będziecie posiadaczami lokalnego chińskiego numeru. Natomiast zaleta jest taka, że nie musicie się rejestrować w chińskim telekomie.

Posiadanie lokalnego numeru da Wam, np. możliwość korzystania z bardzo powszechnych na Hajnanie lokalnych hot-spotów. Aby się do nich zalogować, trzeba podać kod, który przychodzi smsem na Wasz numer telefonu. Problem w tym, że musi to być lokalny 11-cyfrowy numer, bo nasze 9-cyfrowe nie pozwolą Wam się zalogować.

Niby można zapytać, po co hot spot? Otóż 3 GB to nie jest wcale tak dużo, dlatego czasami się przydaje. Poza tym przeważnie będziecie mieć jedną kartę na grupę, tak więc możecie podać kod innym osobom, żeby się połączyły. Z kolei brak chińskiego numeru może sprawiać problemy z lokalnymi apkami.

Jak zamówić takie cudo z Polski? Otóż musicie wejść w posiadanie karty, która jest oferowana na stronie lvycom.com. To marka jednego z największych operatorów – China Telecom – która wychodzi naprzeciw oczekiwaniom turystów. Strona wygląda lekko archaicznie i może sugerować, że postawił ją właściciel bazarowej budki z zapiekankami z mikrofali, a nie jedna z większych firm na świecie. To tylko złudzenie. Działa w ten sposób, ze zamawiacie na Amazonie kartę do Polski i na tydzień przed wyjazdem rejestrujecie się na stronie, podając dane swojego paszportu. Może to dziwne, ale działa i nie okazało się absolutnie żadnym oszustwem. Biorąc pod uwagę czas dostawy, warto złożyć zamówienie na Amazonie najpóźniej na ok. 2 tyg przed odlotem.

W Chinach, podobnie zresztą jak już w Polsce i wiele innych krajach świata, aby kupić kartę prepaidową potrzeba udostępnić swoje dane – tzn. z dowodu osobistego. Ponieważ chińskiego raczej nie macie, to takiej karty prawdopodobnie na miejscu nie będziecie mieli szansy kupić. Może udać się jeszcze na lotnisku, gdzie zarejestrują Was na paszport, ale „na mieście” szanse powodzenia takiej operacji są bliskie zeru. Karta lvy, żeby zaczęła działać, musi być włączona na terytorium Chin lub w Hong Kongu. Osobiście korzystałem z chińskiego telefonu, mającego 2 sloty na karty sim, więc tą drugą dołożyłem do mojej polskiej i ustawiłem jej priorytet na Internet. Polską kartę często wyłączałem poza hotelem i na szczęście po powrocie rachunek mnie nie zaskoczył.

WOLNOŚĆ OD CENZURY

Skoro już zatroszczyliście się o Internet, to teraz trzeba sobie jeszcze wykupić wolność od cenzury. Jej koszt jest równy abonamentowi na dobry VPN. Instalujecie prostą apkę, która tuneluje Wasze połączenie do jakiegoś innego miejsca na świecie i daje Wam możliwość korzystania z internetu, tak jakbyście byli w tamtym miejscu. Proste, ale znowu musicie sobie zainstalować apkę, zanim znajdziecie się w Chinach. 3 lata temu VPN był dostępny nawet w chińskim Apple Storze. Teraz nie ma możliwości ściągnięcia instalki żadnego VPNa, a Apple Store się chyba z Chin musiał zwinąć w ogóle. Zmiany, zmiany…

Z czym walczy ta cenzura? Np. z Facebookiem oraz Googlem. Ten drugi w kadłubowej wersji jest dostępny, ale bardzo okrojony i korzysta z chińskiej wyszukiwarki. Jakość map jest o wiele gorsza i są rzadziej aktualizowane, niż wersja globalna. W zasadzie jedynym koncernem, który pokłonił się chińskiemu smokowi jest Microsoft. Dlatego jako tako działa wyszukiwarka bing.com, a jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym – zarówno prywatnie, jak i biznesowo – jest Skype. Ale i tak działa słabo na połączenia poza Chiny.

Jeśli macie konto mailowe tylko na gmailu, to załóżcie sobie na ta podróż drugi adres na jakiejś domenie, która nie jest blokowana w Chinach, bo w przeciwnym razie nawet VPN może Wam wówczas nie pomóc, jeśli nie będą docierały do Was wiadomości typu – potwierdzenie zakupu biletu na pociąg.

TŁUMACZENIE CHIŃSKICH ZNAKÓW

Google posiada fajną funkcję rozpoznawania chińskich znaków. Robicie zdjęcie, a algorytm zaznacza miejsce, w którym zidentyfikował tekst. Wy wskazujecie, co Was interesuje i.. no właśnie, zdjęcie leci gdzieś na serwer, po czym wraca odpowiedź. Tak więc potrzeba tu VPNa. Google na rynek chiński nie ma oczywiście tej funkcji. Próbowałem też korzystać z apki do nauki chińskiego – Pleco – ale nie mogłem wykupić na miejscu wersji premium, która ma podobną funkcję offline. Tak wiec kolejna rzecz do załatwienia przed wyjazdem.

W przeciwnym razie pozostają Wam knajpy z menu obrazkowym, albo będziecie czekać na zamówienie, jak na zatrzymanie koła fortuny.

A można się zdziwić – raz najdroższą pozycją z karty (myślałem, że bezpieczną), w dość średniej jakości lokalu, była potrawka na skórkach z kurczaka. Akurat mi smakowało, ale nie było to żadne chateaubriand z borowikami.

Podczas innej podróży do Chin, w Syczuanie, taka apka uchroniła mnie przed nieświadomą konsumpcją lokalnego Azora (tłumaczenie powiedziało „dog meat”).

KOMUNIKACJA Z CHIŃCZYKAMI

Jeśli natomiast będziecie się chcieli kontaktować z Chińczykami na miejscu, najłatwiej jest przez WeChat’a. Ma on też bardzo ciekawą funkcję wallet, która pozwala płacić, skanując kod QR sprzedawcy. Taki ApplePay czy AndroidPay. Jest akceptowany przy drobnych płatnościach w komunikacji miejskiej i generalnie wszędzie, gdzie się za coś płaci. Do portfela musimy podpiąć kartę kredytową – oczywiście najlepiej wydaną przez chiński bank i obsługiwaną przez UnionPay (ichniejsza Visa).

Zachodnie karty teoretycznie działają w ograniczonym zakresie. Tzn. nie pozwalają na swobodne przelewanie pieniędzy między użytkownikami WeChata (Facebook też ma podobny pomysł tylko najpierw musi stworzyć swoją walutę). Powinny za to działać dla drobnych płatności, czyli właśnie w miejscach, gdzie nigdy człowiek nie ma drobnych i za cholerę nawet nie wie, ile ma za coś zapłacić, bo tylko jakieś dziwne znaczki widzi.

Tyle teorii, natomiast w praktyce moja MasterCard z mBanku podpięła się do WeChata, nawet została zweryfikowana mikro płatnością na parę groszy, ale jednak zapłacić nią nie udało mi się ani razu. Możliwe, że to się zmieniło, bo opcja dodania zagranicznej karty była dość świeża, kiedy jej próbowałem.

KRATA KREDYTOWA I HOTELE

W ogóle będąc w Chinach warto mieć dobrą kartę kredytową z dużym limitem, nawet jeśli nie zamierzacie szaleć. W zasadzie każdy hotel zażąda od Was depozytu równego całości lub dwu krotności tego, co macie zapłacić na koniec – jako zastaw, a jak wiadomo zwrot blokady na karcie trwa kilka dni.

My, szukając noclegów, korzystaliśmy z booking.com, który ma zaskakująco dobrą ofertę na Chiny. Uważać trzeba tylko na jeden szczegół – są tam dostępne też obiekty na wewnętrzny chiński rynek, które mogą nie posiadać licencji, która – zgodnie z prawem – pozwalałaby im zakwaterować obcokrajowców. To będą szczególnie te, które jako jedyny dostępny język pokazują chiński. Może się okazać na miejscu, że będziecie mieli problem z kwaterunkiem i tyle – tylko i aż.

Duże hotele rejestrują obcokrajowców samodzielnie. Jeśli natomiast zatrzymacie się prywatnie, powinniście zgłosić się na lokalną komendę w przeciągu 24h. Nie wiem, jak to jest respektowane i czy formalności można załatwić na miejscu przy herbatce i ciasteczkach. Wolałem nie sprawdzać i wybrać jakiś większy hotel – szczególnie, że poza sezonem (od maja do października) ceny są bardzo atrakcyjne.

Byliśmy w 3 różnych hotelach i na szczęście wszędzie działała moja karta, aczkolwiek nie zawsze za pierwszym razem. W razie potrzeby gotówki szukajcie bankomatów właśnie w dużych hotelach. Te na ulicy nie zawsze mogą być chętne do współpracy.

W innym wpisie, opowiem Wam o aplikacji Didi, czyli chińskim Uberze oraz moich obserwacjach, co do lokalnej motoryzacji.

Mariusz

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: